Survival w kuchni, czyli moje pierwsze gołąbki
Nie do końca wiem, skąd nagle pojawiła się wena twórcza. Po ostatnim niepowodzeniu w kuchni, spodziewałam się raczej rzucenia wszystkiego w kąt oraz odstawienia pasji gotowania na półeczkę z dołączoną karteczką „ to jednak nie dla mnie”.
Okazało się jednak, że przelanie swojej frustracji, umówmy się, że na papier, zadziałało niczym balsam dla duszy…
Tak więc - po oznajmieniu to całemu światu, jaką to beznadziejną kucharką jestem – wpadłam do kuchni jak struś pędziwiatr – z niesamowitą chęcią przyrządzenia gołąbków… to powinno mnie zdziwić najbardziej, bo (wstyd się przyznać) ja NIGDY nie robiłam gołąbków. I w ogóle, skąd ten pomysł...Następnie po półgodzinnym wiszeniu na telefonie ( oczywiście do mamy) dowiedziałam się co i jak…
I tu trzeba było się puknąć w czółko…
a ja ambitnie stwierdziłam, że łatwizna.
Pierwsze schody pojawiły się przy parzeniu kapusty. Najpierw wyciąć głąb – ciekawe jak – palca sobie mało nie odkroiłam, a głąb jak siedział, tak siedzi w kapuście i nie ma zamiaru wyjść. No dobra, to pomyślałam, że sparzę całą kapustę... Hmmm… mam trochę za mały garnek. Ale to nic – obrócimy…
Powodzenia. Trzeba być naprawdę lekko stukniętym próbując przekręcić kapustę we wrzątku, w za małym garnku, nie poparząc się przy tym. Jakoś poszło. Pięknie…. Liście już niemal same odchodzą. No to wyjmujemy… no tak - tylko ciekawe jak.
Po chwili szarpania się z kapustą, postanowiłam „wylać dziecko razem z kąpielą”. Zostawiłam kapustkę, żeby chwilkę ostygła. Pięknie! Pierwszy, drugi, trzeci...hmmm… dziwne, czwarty liść stawia opór. No nie! Znowu muszę parzyć?! Ale wylałam wrzątek do zlewu! Tym razem poszło łatwiej. Do zlewu włożyłam inny garnek, na to durszlak i lecimy…. Super. Kapusta stygnie, a wrzątek w drugim garze! No i co, nie dam rady? Pewnie, że dam…
Następnie zmaltretowałam twarde części liści tłuczkiem do mięsa ( a raczej tym co z niego zostało). I zaczęłam zawijać. Pierwszy wyszedł co najmniej śmieszny, ale potem poszło już z górki… Oczywiście w czasie gotowania ten pierwszy poległ.
Reasumując całą przygodę: Mąż zjadł cztery sztuki… to oznacza jednak sukces…
;-)))
· Główka kapusty, najlepiej włoskiej, ( u mnie, w niniejszym odcinku wystąpiła biała)
· 500 g mielonego mięsa wołowo-wieprzowego
· 200 g suchego ryżu ( jeśli ktoś lubi nadzienie z dużą ilością ryżu może dać więcej)
· Cebula biała,
· Łyżka masła
· Sól, pieprz
Sos:
· 3 łyżki koncentratu pomidorowego
· 500 ml bulionu ( może być z kostki)
· Pomidorki krojone ( w kartonie lub puszce, opcjonalnie – ja dałam)
· Łyżeczka mąki do zagęszczenia sosu
· Liść laurowy, ziele angielskie, sól, pieprz
Gotujemy ryż wg przepisu na opakowaniu. Przecedzamy i chłodzimy. Cebulkę kroimy w kosteczkę i podsmażamy na maśle, aż stanie się rumiana.
W misce mieszamy mięso z ryżem i przestudzoną cebulą. Doprawiamy dość mocno solą i pieprzem ( chyba nie ma nic gorszego od mdłego farszu). Odstawiamy, żeby się „przegryzło”.
Teraz zaczynamy walkę z kapustą. Patrz - obszerny wstęp ;-). Przed zwijaniem gołąbków upewnić się jeszcze raz czy farsz jest dobrze doprawiony. Zawijamy gołąbki dość ściśle (ale baz przesady, żeby nie porwać liści) i wkładamy do garnka, układając jeden obok drugiego, tak, żeby w trakcie gotowania nie rozleciały się. Na dno można położyć liście kapusty, jeśli obawiamy się, że gołąbki mogą się przypalić.
Przyrządzamy sos: w osobnym garnku podgrzewamy krojone pomidory z bulionem, dodajemy przyprawy i zagotowujemy.
Zalewamy gołąbki gorącym sosem i gotujemy na WOLNYM ogniu. Tak, żeby tylko „lekko pyrkało” Ja używam do tego ciężkiego żeliwnego garnka, pokrytego emalią. Co jakiś czas sprawdzamy czy są już miękkie i ostrożnie mieszamy, żeby nic się nie przypaliło. Czas gotowania zależy od kapusty – mi zajęło to ponad dwie godziny.
Dokończenie sosu: z garnka wyciągamy zawiniątka, a sos doprowadzamy do wrzenia. Mieszamy mąkę z wodą i wlewamy cały czas mieszając. Gotować chwilę do zagęszczenia.
Nakładamy gołąbki na talerz i polewamy sosem. Pycha…
Przeżyłam… ;-))))
Komentarze
Pozdrawiam i zycze dalszych sukcesow
A propos Twojego komentarza u mnie :)
Pozdrawiam, Boniek